Kochani, mało mnie ostatnio na blogu i w ogóle w blogosferze,
Jakiś taki marazm mnie dopadł, już od jakiegoś czasu, jakieś takie zniechęcenie. Po chwili przerwy wracam z postem, później znów milknę... Pewnie to sytuacja jaka panuje na świecie kładzie się potężnym cieniem na moim nastroju. Jest jak jest, nie ma na to wpływu, potrafię przejść nad tym do porządku dziennego, ale przeraża mnie zachowanie ludzi, taka obrzydliwa nienawiść do myślących inaczej niż oni. Ta nagonka jednych na drugich, to wyzywanie się w najgorszych słowach, bo ktoś ma inną opinię niż oni, a przecież tylko oni są wszechwiedzący i nie mylą się, wszyscy inni nie mają racji. Oni mają wyłączność na rację. A tak naprawdę to wszyscy dowiemy się jaka jest ta prawda, dopiero za jakiś czas. I wiele osób na pewno mocno się zdziwi. Tylko ciekawa jestem czy te osoby będą miały na tyle honoru, żeby odszczekać te wszystkie wyzwiska i kpiny. Przerażona jestem, gdy wchodzę na niektóre blogi, ile nienawiści na nich, złości, wyśmiewania i wyszydzania... jakie to przykre.
Cóż... życie ;)
Na pewno duży wpływ na mój gorszy nastrój ma odejście przed rokiem, mojej mamy. Brakuje Jej bardzo, musi minąć chwila, żeby się oswoić z tą nieobecnością i znów nabrać wigoru.
Teraz wokół szaleje Omikron. Moja rodzinka, sporo przyjaciół i znajomych. Wszyscy chorują podobnie, na szczęście lekko, i zaszczepieni i niezaszczepieni na równi. Moi najbliżsi i ja, już właśnie wyzdrowieliśmy. Choroba objawiała się bólem gardła przez 2-4 dni, chrypką i katarem, kilka osób miało przez 2 dni temperaturę, tak do 38*C. U nas to już drugie przechorowanie Covid. Pierwsze było przed rokiem, zaraziliśmy się na pogrzebie Mamy. Choroba przebiegała całkiem inaczej, wtedy był brak smaku, węchu, bóle mięśni i osłabienie. Zachorowało około 50 osób, w przeróżnym wieku, kilkoro seniorów, od 70 do 90 roku życia. Wszyscy przeszli lekko i bez problemów. Ja najbardziej poszkodowana, bo do tej pory mam zmieniony węch i smak, ale nie uważam tego za jakiś problem, przyzwyczaiłam się, chociaż prawdziwe zmysły mogłyby już wrócić :)))
Impulsem do napisania tego posta, była śmierć Witolda Paszta, którego muzyka towarzyszyła nam przez długie lata. Trzykrotnie zaszczepiony, trzykrotnie przechorował Covid, i odszedł do ukochanej żony, którą pożegnał przed kilku laty i do której bardzo tęsknił.
Post taki dosyć poważny i nie najweselszy. Unikam takich tematów na blogu, który jest moją odskocznią od problemów codzienności. Miejscem spotkań z ciekawymi, przyjaznymi osobami, odpoczynkiem i radością. Ale chciałam wyjaśnić tę moją absencję i rzadkie zaglądanie ;)
Idzie wiosna, mam nadzieję, że ciepłe promienie słońca i budząca się do życia aura spowoduje, że smutki pierzchną i wróci chęć do działania. Wspomnę tylko, że wiosenna działalność już rozpoczęta i na parapecie zielenią się już pomidory i papryczka ;)))